sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 32. Ten cenny czas.



               

                Wszystkie wydarzenia w ostatniej godzinie działy się tak szybko, że chłopak nawet nie był ich w pełni świadomy. Gdy tylko ich samochód zatrzymał się w bezruchu, oczy blondyna powędrowały w stronę brunetki. Jej ciało było całe pokryte krwią.  Patrząc na tak poobijaną, bezbronną osobę można było od razu stwierdzić, że nie ma już dla niej żadnych szans, lecz on nie dopuszczał do siebie za nic takiej myśli.
                 Mimo, że czuł okropny ból przeszywający jego ciało, powoli uniósł rękę do góry i przesuną ją w stronę swojej ukochanej. Ona nawet nie wiedziała, jak ważna dla niego była i ile by teraz oddał, aby być na jej miejscu, a ona na jego. Bał  się, że nigdy więcej nie ujrzy jej pięknych oczu, uśmiechu na twarzy, nie usłyszę jej głosu, śmiechu, ani nie poczuje jej dotyku. Potrzebował jej jak nikogo innego. Złapał jej zimną dłoń i potarł ją delikatnie kciukiem. Drugą ręką starał się wyciągnąć komórkę z kieszeni spodni, lecz za nic nie mógł tego uczynić, denerwując się przy tym na samego siebie.
                - Cholera – zaklął po cichu i obrócił się za siebie.
                Poczuł delikatny ból w karku, ale nie zwrócił na niego dłuższej uwagi, gdy za sobą ujrzał również rozwalony  samochód Matt.  Wtedy zrozumiał, że jeszcze nie wszystko stracone. 
Zebrał w sobie wszystkie siły i jak najszybciej wyciągnął telefon z kieszeni. Drugą ręką nadal trzymał zimną dłoń Cassey.  Bał się ją puścić, tak jakby miało to oznaczać, że już nigdy więcej nie będzie mógł poczuć jej dotyku.
                Gdy udało mu się już wykręcić numer i skontaktować z policją, odetchnął z ulgą. Mieli przyjechać jak najszybciej i zawiadomić również karetkę, bo w tej chwili mimo, że myślał  o tym aby pozbyć się Matt ‘a, najważniejsze dla niego było zdrowie Cassey.  
                Jego wzrok nagle przykuł dym wydobywający się spod maski samochodu, w tamtej chwili jakby wszystko zaczęło dziać się szybciej. Usłyszał mocne trzepnięcie drzwiami, a następnie roznoszący się w powietrzu huk uderzającej kuli z pistoletu o samochodu. Wiedział, że Matt może pokonać ich jednym strzałem, ale nie mógł pozwolić, aby zostali w samochodzie, z  którego już po chwili mogło nic nie pozostać. Zebrał w sobie całą moc i podniósł się, a następnie nachylił nad ciałem dziewczyny. Czuł, że ich wróg znajduje się coraz bliżej, ale był świadomy tego, że pomoc  zaraz nadjedzie, przecież nie będę docierali tutaj całe wieki.
                Ręką jak najszybciej otworzył drzwi od swojej strony i uważając na to, aby nie zrobić krzywdy  dziewczynie udało mu się opuścić samochód.  W duchu modlił się, aby Bóg był po ich stronie i dał mu szanse na uratowanie swojej kochanej. Tym razem może akurat szczęście będzie po ich stronie.
                Gdy tylko dotknął stopami ziemi, usłyszał dochodzące z niedaleka sygnały syren policyjnych i karetki. W tym samym czasie jego wzrok napotkał się ze wzrokiem Matt ‘a.  Chłopak kierował już broń w jego stronę, lecz kiedy dotarło do niego co tak naprawdę się dzieję, nie był już taki odważny jak wcześniej. Justin sam zdziwił się,  kiedy w jego oczach zobaczył strach. Jednak nie obchodziło go, co teraz zrobi, on musiał uratować Cass.
                Spojrzał ponownie na swoją dziewczynę i dopiero teraz dotarło do niego w jak ciężkim stanie się znajduje.  Szyba od jej strony była całkowicie rozwalona, a z głowy Cassey wypływała krew.  Jej druga ręką była wykrzywiona pod dziwnym kątem, gdy docierało do niego co się tak naprawdę stało, bał się jeszcze bardziej. A za to wszystko obwiniał tylko siebie.
                Wziął na swoje ręce ciało dziewczyny i wiedząc, że zaraz wszystko wybuchnie, zaczął uciekać. Uciekać jak najdalej od tego miejsca, nie zważając żadnej uwagi na to, że nie ma siły i na to, że co chwile się potykał. Biegł myśląc, że tym uratuje życie dziewczyny, którą przecież tak bardzo kochał.




Justin

                Siedziałem cały poddenerwowany na krzesełku w szpitalnym korytarzu. Moje nerwy rozsadzały mnie od środka, tak że nie mogłem usiedzieć w miejscu. Przeszedłem ten hol już jakieś pięćdziesiąt razy, ale pielęgniarka upomniała mnie, że nie powinienem się przemęczać.
                Przez ostatnie kilka godzin tyle się wydarzyło, ten wypadek, aresztowanie Matt ‘a, zabranie  mnie i Cass do szpitala. Mi oczywiście nic się nie stało, tylko kilka zadrapań i stłuczeń, gorzej z Cassey.                 Dlaczego akurat ona musiała siedzieć po tamtej stronie, dlaczego akurat musieliśmy uderzyć w to jebane drzewo? Gdyby nie to ona by tutaj była, a nie tam za ścianą walcząc o swoje życie.     Najgorsze było to  czekanie, tak bardzo się bałem, że po chwili wyjdzie ktoś z tej  sali i oznajmi mi najgorszą wiadomość jaka może teraz nastąpić. Wiedziałem jednak, że nie mogę dopuszczać za nic takiej myśli do siebie.  
                Gdy tylko skończyli mnie badać powiadomiłem mamę mojej dziewczyny o całym zdarzeniu. Teraz gdy zabrali  Matt’a była całkowicie bezpieczna, więc nic nie stało na przeszkodzie by tu przyleciała. Dla Cassey to lepiej jeśli będzie miała więcej wsparcia.
                Mijały kolejne godziny, a ja siedziałem bez żadnej nowej informacji, coraz bardziej się denerwując, czy na pewno wszystko idzie tak jak powinno.  Tommy dzwonił do mnie niecałe trzydzieści minut temu. Media w całym kraju huczą o wypadku w górach, a mimo wszystko to nie idzie na naszą korzyść. Przyjaciel mojej dziewczyny, powiedział, że postara się przylecieć najszybciej jak to możliwe, ale na początku musi załatwić wszystkie sprawy. Rozumiem go, w końcu to on miał się pozbyć Matt’a , a teraz cała sytuacja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Sam jestem ciekawy jak to wszystko się potoczy.
                Moje rozmyślenia przerwało skrzypnięcie drzwi, więc od razu podniosłem głowę i spojrzałem na zmęczonego lekarza.
                - Co z Cassey? Wszystko w porządku? – Zapytałem podnosząc się z zajmowanego przeze mnie miejsca.
                Lekarz nie udzielał mi odpowiedzi, a przez jakiś czas, patrzył na mnie smutnym wzrokiem. W tym momencie  we mnie zbierały się wszystkie możliwe emocje.
                Nie to nie może być prawda, moja Cassey musi żyć, ona nie może mnie teraz zostawić, nie teraz gdy miało być już tak dobrze, pomyślałem kiedy doktor przekręcił smutno głową.
                - Niech pan idzie do niej i się pożegna – odparł cicho i krótko, klepiąc mnie po ramieniu.
                Po chwili zauważyłem wychodzących kolejno lekarzy, pchających jej łóżko. Kierowali się do sali po drugiej stronie korytarza. Moje serce waliło jak nigdy w życiu, a z oczu wypływały łzy. To nie mógł być koniec, nie mógł. Ona musi żyć, to ja powinienem być na jej miejscu, nie ona. Nie moja śliczna, kochana Cass.
*

                Stanąłem nad jej łóżkiem i patrzyłem  na jej bladą twarz, nie miałem już żadnej siły, poddałem się emocjom.  Wtuliłem się jak najmocniej w nią i po prostu płakałem, płakałem kierując do niej wszystkie swoje myśli jakie chodziły mi teraz po głowie, chociaż ona i tak już pewnie ich nie słyszała.
                - Nie możesz mnie zostawić rozumiesz? Nie możesz, ja Cię potrzebuje… potrzebuje.   Za dużo dla mnie znaczysz, żeby teraz odchodzić. Ja Cię Kocham Cassey, nie rób mi tego – odparłem przez łzy, delikatnie się od niej odsuwając.  
                Popatrzyłem na jej twarz i delikatnie sunąłem palcami od jej czoła do ust. Przejechałem po nich kciukiem, a następnie nachyliłem się i obdarzyłem ją pocałunkiem pełnym miłości, a w tym samym czasie wszystkie maszyny w sali zaczęły wariować.


. ____________.

I JEST OTO  OSTATNI ROZDZIAŁ NASZEGO BLOGA :D 
Mam nadzieje, że wam się podoba i tym razem wszyscy nasi czytelnicy skomentują rozdział :)
kochamy wam i nie martwcie się jeszcze epilog ;3

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 31. Strach.



Justin

                Przesłuchania zajęły nam kilka dobrych godzin, więc gdy wróciliśmy do domu było już późne popołudnie. Cassey ani trochę nie była w stanie się uspokoić. Właściwie nie dziwiłem się jej, po mojej głowie również bez przerwy krążyły różne, nie dające mi odpocząć myśli. Z jednej strony tak bardzo cieszyłem się, że w końcu bez żadnych zahamowań mogę przytulić dziewczynę, którą tak bardzo kocham. Z drugiej jednak już sama myśl, że Matt chce skrzywdzić.. Chce zabić naszych najbliższych wywoływała u mnie strach.
                Zastanawiałem się co myśli Cassey. Dziewczyna siedziała na kanapie, trzymając w dłoni kubek gorącej kawy i wpatrywała się w duży plazmowy telewizor, chociaż ewidentnie było widać, że nie zastanawiała się nad tym, co pokazuje ekran. Sądzę, że bała się o wiele bardziej niż ja. Ona doskonale znała ból po stracie kogoś bliskiego z rodziny. Kogoś, komu tak okrutnie została odebrana szansa na wspaniałe życie przez takiego sukinsyna Matt’a.
                Nagle przed oczami miałem obraz swojego rodzeństwa. Poczułem, jak moje serce staje na myśl o tym, że mogliby zostać zabici. Nie wyobrażałem sobie życia bez nich.
                W moim gardle narastała już wielka gula, jednak przełknąłem ją i postanowiłem skupić myśli na czymś innym. Podszedłem powoli do dziewczyny i złożyłem delikatny pocałunek na jej słodko pachnącej szyi.
                - Skarbie, powinnaś odpocząć. Odstaw tą kawę i połóż się spać. – Wziąłem powoli od niej kubek i postawiłem obok na ławie.
                - Nie wiem, czy jestem w stanie zasnąć Justin. Ciągle się martwię. Nawet o tatę. Może i zdradził mamę, ale nadal jest moim rodzicem. Nie chce żeby coś mu się stało.
                - Cass, rozumiem cię. Ale ja się martwię także o ciebie. – Pomału usiadłem oraz przytuliłem ją do siebie. - Musisz się chociaż trochę przespać. Sen pozwoli ci zapomnieć o tym wszystkim chociaż na chwilę.
                - Wiem Justin, wiem.. Ale co jeśli podczas gdy ja będę spała, Matt bez skrupułów zabije po kolei wszystkich naszych bliskich? Może my się przed nim ukryliśmy, ale co jeśli oni nie zdążyli, a on już ich dopadł?
                Patrzyłem na Cassey. Miała racje. Miała cholerną racje.. Ale nie mogliśmy się poddać. Musieliśmy przecież wierzyć, że damy radę i nic złego się nie stanie. Przecież policja o wszystkim wie i na pewno podjęła już w tej kwestii jakieś działania. Nie mogli przecież zostawić bezczynnie tego wszystkiego, czego się od nas dowiedzieli.
                - Justin? Słyszałeś to? – Spytała Cass.
                Spojrzałem na nią lekko mrużąc oczy, gdyż nie wiedziałem o co chodzi. Jednak już po chwili słyszałem na podjeździe warkot silnika. To nie był Tommy. Przez najbliższe dni ten domek miał być zajęty tylko przez naszą dwójkę, a o wszelkich zmianach miałem być wcześniej poinformowany. Podniosłem się szybko z kanapy, by spojrzeć przez okno. Zobaczyłem samochód. Nie mogłem jednak dostrzec kto się w nim znajduję, ponieważ wszystkie jego szyby były przyciemniane. Po chwili jednak drzwi auta otworzyły się i wysiadł z nich Matt..
                - Szybko Cassey! Uciekaj tylnim wyjściem, wsiądź do samochodu i od razu odpal silnik. Policz do pięciu.
                - Justin, nie mogę cię tu zostawić, nie teraz kiedy się pogodziliśmy.. - Widziałem jak na twarzy dziewczyny maluje się przerażenie, nie przestawałem jednak mówić. Pomogłem jej wstać z kanapy i złożyłem na jej ustach prędki pocałunek, po czym skończyłem mówić i delikatnie ją popchnąłem w stronę wyjścia.
                 -  Jeżeli nie dobiegnę masz jechać jak najszybciej i jak najdalej stąd. Jeśli mnie zobaczysz schowaj się szybko na miejscu pasażera. Uciekaj, już.
                Gdy Cassey pobiegła, ja dosłownie w ułamkach sekundy zgasiłem telewizor i wyciągnąłem schowany w środku kanapy pistolet. Następnie wyjąłem kolejny pistolet ukryty w jednej z kuchennych szafek. Biegłem już w stronę wyjścia, kiedy usłyszałem głos tego debila wewnątrz mieszkania.
                - Myślicie, że mi się kurwa ukryjecie? – Dźwięk wystrzału z jego broni rozniósł się wszędzie echem - W takim razie jesteście w błędzie. Wiem, że tu jesteście. Czuje wasz strach gołąbeczki!

Cassey

                -Je.. den.. Dw.. a.. Trz.. y.. - Z moich ust bardzo powoli wychodziły ciche, szarpane słowa. Tak bardzo chciałam zobaczyć Justina. Marzyłam tylko o tym, żeby nic nam nie groziło i żebyśmy mogli żyć długo i szczęśliwie.
                Nagle wszystko we mnie zamarło, a w mojej głowie odbijał się dźwięk wystrzału z jakiejś broni.
                - Proszę Justin.. Proszę.. Nie rób mi tego.. – Mówiłam sama do siebie z nadzieją, że to w czymś pomoże.
                Patrzyłam się w te przeklęte drzwi  i nic. Powinnam już odjeżdżać, a mimo to nadal siedziałam tam już na miejscu pasażera i czekałam.
                - Justin! – Odetchnęłam z ulgą.
                Chłopak w ciągu kilku sekund wsiadł do samochodu i automatycznie zaczął jechać. Dosłownie poczułam jak kamień spada mi z serca. Tak się cieszyłam, że nie jest ranny.
                - Trzymaj Cass. – Chłopak podał mi pistolet. – Strzelaj jak tylko go zobaczysz za nami. Staraj się trafić w koło, albo w maskę. Czuje, że już za nami jedzie.
                - Nawet się nie zawaham. – Uśmiechnęłam się ponuro.
                Justin jechał bardzo szybko. Wskaźnik prędkości był coraz wyżej. Sto, sto dwadzieścia, sto sześćdziesiąt. Nie do końca jestem zwolenniczką zawrotnej prędkości, jednak teraz była konieczna. Byliśmy coraz dalej i dalej od domku. Miałam nadzieję, że Justin nie miał jednak racji i zgubiliśmy tego zabójcę.
                Kiedy oddalaliśmy się od jednego z miniętych po drodze zakrętów, zauważyłam jak Justin cicho przeklina pod nosem zerkając we wsteczne lusterko. Odwróciłam się i zobaczyłam jadące coraz bliżej nas auto z przyciemnianymi szybami.
                Spojrzałam jeszcze raz na Justina, a on popatrzył na mnie. W jego czekoladowych oczach widziałam troskę i zmartwienie.
                - Kocham cię Cass, bardzo cię kocham. Pamiętaj o tym. Proszę..
                - Ja ciebie też kocham. Nigdy o tym nie zapomnę. – Złożyłam na policzku chłopaka pełen czułości pocałunek.
                Gdy odwróciłam się w stronę tylnej części samochodu zobaczyłam rozpadającą się na drobne kawałeczki szklaną szybę. Automatycznie schyliłam głowę. Kontem oka widziałam Justina, który jedną ręką trzyma kierownicę, a drugą pistolet. Chłopak patrząc w samochodowe lusterko starał się trafić w auto za nami.
                Strach sparaliżował moje ciało. Nie wiedziałam o mam zrobić. Wszystko dookoła zaczęło wirować. Byłam pewna, że zaczyna kręcić mi się w głowie.
                - Kurwa! – Przeklął Justin.
                Zobaczyłam jak chłopak traci panowanie nad kierownicą. To nie w mojej głowie.. To w rzeczywistości wirowało całe auto. Poczułam jak wypadamy z jezdni i samochód wbija się w drzewo miażdżąc drzwi przy których się znajdowałam.


wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 30. Wybaczysz mi?



Cassey

                Podeszłam do mojej walizki w celu znalezienia czegoś ciepłego. Mimo, że u nas w Nowym Jorku było gorąco tutaj temperatura sięgała nieco mniej stopni . Po chwili przeszukiwania torby wyciągnęłam jedną z moich bluz i założyłam na siebie. Teraz było o wiele lepiej.
                Myślałam, że ten wyjazd mi pomoże, że będę mogła odpocząć, ale nie przepuszczałam, że aż tak mogę się mylić. Nie chciałam widzieć Justina, a co dopiero spędzać z nim kolejnych kilku dni – sam na sam. 
                Cicho westchnęłam i odwróciłam się w drugą stronę. Mój wzrok od razu powędrował w stronę wielkiej szyby na jednej ze ścian. Zawsze marzyłam aby w mieszkaniu mieć  wielkie okno i móc oglądać z niego piękne widoki. U mnie oczywiście nie było to możliwe, ale teraz moje marzenie tak jakby się spełniło i chociaż przez chwile mogę się z czegoś ucieszyć.
                Sięgnęłam po koc leżący na łóżka i nakrywając się nim usiadłam na podłodze. Głowę oparłam delikatnie o szybę i przyglądałam się drzewom, niebu oraz szybującym po nim chmurach, rozmyślając przy tym o swoim beznadziejnym i trudnym życiu. W pewnej chwili moje przemyślenia zostały przerwane. Dłoń Justina spoczęła na moim ramieniu, a on powoli się do mnie przytulił.
                - Mogę wiedzieć co ty robisz? – Zapytałam odpychając go od siebie i podnosząc się z podłogi.
                - Cassey, naprawdę zamierzasz się na mnie tyle wściekać?
                - A co ty sobie myślisz, że nagle mi przejdzie i przylecę do ciebie jak zakochana idiotka? Jak tak to przepraszam, ale ja głupia nie jestem i drugi raz zranić się nie dam. A jak już musimy tutaj razem siedzieć, to uczyń mi przysługę i nie zbliżaj się do mnie na dwa metry, okej? – Zapytałam, ale nawet nie zamierzałam czekać na odpowiedź, od razu skierowałam się w stronę wyjścia z chyba naszego wspólnego pokoju.
                Na dole nie było jednak dane mi posiedzieć dłużej samej niż kilka krótkich sekund, bo oczywiście mój kochany towarzysz zszedł zaraz za mną.
                - Daj mi chociaż tą pierwszą i ostatnią szanse. Obiecuje, że udowodnię ci jaki jestem naprawdę i już nigdy więcej cię nie okłamie, Cass… -  popatrzył na mnie smutnym wzrokiem, a mi prawie serce zmiękło, jak zauważyłam, że jest bliski płaczu.  Jednak byłam pewna, że muszę być twarda i nie dać mu tej satysfakcji z szybkiego odzyskania mnie.  Dla nas i tak raczej ratunku już nie ma.
                Usiadłam na krześle, stojącym w kuchni przy stole i sięgnęłam po brzoskwinię z koszyka na środku. Chłopak nie zamierzał się poddać i zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Uklęknął obok mnie, a dłonie ułożył na moich kolanach.
                - Mógłbyś je zabrać? – Spojrzałam prosto w jego oczy, chyba pierwszy raz podczas tego wyjazdu, całkowicie świadoma.
                - Nie, nie mógłbym. Proszę cię porozmawiaj ze mną – popatrzył na mnie błagalnie.
                - Justin, my nie mamy już o czym rozmawiać.
                - O nas – szepnął, ciągle trzymając ręce na moich kolanach i patrząc mi prosto w oczy, ale chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi, jaką mu dałam.
                - Nie ma żadnych nas! Nie ma, nigdy nie było i nigdy nie będzie! Nie wiem co ty i Tommy sobie myśleliście, że co pojadę tutaj z tobą i będę spędzać najcudowniejsze chwile mojego życia? Jak tak to chyba bardzo się pomyliliście, bo ja nie chce mieć z  tobą już nigdy nic wspólnego i zabieraj te ręce. Idź i po dotykaj nimi swoją laskę, a nie mnie!  - W złości wykrzyczałam te wszystkie słowa, chociaż tak naprawdę, żadne z nich nie było prawdą.
                Chciałabym żebyśmy byli razem, żeby nie było mnie i jego, ale żebyśmy byli my – razem, chciałabym również aby to były najlepsze chwile mojego życia i aby on dotykał swoimi rękami całe moje ciało dając mi przy tym najlepszą przyjemność jaka może istnieć na tym cholernym świecie. Jednak nic z tego nie jest możliwe i niestety, ale to wszystko to jego wina i tylko jego.
                - Cassey, ale ty nic nie rozumiesz…
                - Rozumiem wszystko doskonale, a teraz proszę daj mi spokój. Jestem zmęczona i chciałabym się położyć spać.
                - Ja i tak się nie poddam – odparł pewnym głosem, a następnie podniósł się i wyszedł na zewnątrz naszego domku.  

*

                Wyszłam z pod prysznica i okryłam swoje ciało ciepłym ręcznikiem. W mojej głowię kłębiło się tyle myśli, że nie potrafiłam skupić się na jednej i dokładnie jej przemyśleć.  Nie wiem sama ile jeszcze wytrzymam, moje życie jest w ostatnim czasie za bardzo pogmatwane, a przecież ja mam dopiero osiemnaście lat. Powinnam cieszyć się teraz zakończeniem szkoły, chodzić na plaże, imprezy podrywać chłopaków i po prostu żyć chwilą, a nie uciekać przed psychopatą, którego i tak sama planuje zabić oraz ciągle przeżywać śmierć brata, rozstanie rodziców i zdradę osoby najbliższej mojemu sercu. To za dużo, stanowczo za dużo.
                Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i w tamtej chwili jakby wszystkie emocje we mnie wybuchły. Łzy zaczęły strumieniami spływać po moich policzkach, a krzyk, który chciał się uwolnić z mojego ciała, rozdzierał mnie od środka.  Po prostu nie wytrzymałam, zamachnęłam się z całej siły, a moja dłoń po chwili wylądowała na środku lustra. Szkło z hukiem rozleciało się po całym pomieszczeniu, a ja już nie zamierzałam walczyć sama ze sobą. Upadłam na podłogę i wybuchłam, po prostu wybuchłam. Krzyczałam, płakałam , a tym samym nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
                Nagle drzwi otworzyły się z wielkim hukiem i do środka wkroczył Justin.  Przeniosłam powoli swój wzrok na niego, ale widziałam tylko rozmazane kontury, bo wszystko przytłaczały moje wielkie łzy.
                - Cassey?! – Rozejrzał się dokoła, aż w końcu jego wzrok skupił się na mnie.  Chyba też nie wytrzymał, nagle z jego oczu wypłynęły od tak dawna powstrzymywane łzy.
                Klęknął obok mnie, mocno obejmując mnie swoimi ramionami.
                - Tak bardzo cię przepraszam. Cass, przepraszam za wszystko, kochanie ja nie chciałem cię tak zranić. Boże, przepraszam, przepraszam, przepraszam… - Powtarzał kołysając mnie na boki w swoich silnych ramionach. 
                Nie opierałam się mu w tamtej chwili, potrzebowałam jego dotyku, bliskości, potrzebowałam jego samego. Wtuliłam się w jego ciała i po prostu płakałam, a on płakał wraz ze mną, cały czas mnie przepraszając.
                W tej chwili czułam się mimo wszystko bezpiecznie, tak jakby wszystkie problemy zniknęły, a na świecie istniał  tylko on i ja. Naprawdę go kochałam, a on chyba kochał mnie. Wiedziałam, że nie będę potrafiła mu całkowicie zaufać, ale wybaczyć mogłabym spróbować.  Miał swoje wady, zranił mnie, ale gdyby mu nie zależało, nie siedziałby tu teraz tuląc mnie do siebie, przepraszając i płacząc przy tym. Mylę się?
                - Wiem, że nie chcesz mnie teraz znać, ale ja naprawdę cię kocham. Nie chciałem cię zranić. Matt po prostu miał na mnie haka, kazał mi cię uwieść, a potem zranić. Nawet nie wiedziałem dokładnie dlaczego. Nie zrobiłbym tego, ale on groził mojej rodzinie. Ta praca, to była jedyna szansa dla nas na spokój i na to abyśmy mieli pieniądze na życie.  Tyle razy miałem cię zabić, ale nie potrafiłem, ponieważ od samego początku zawróciłaś mi w głowie.  Wiedziałem, że nie spełnię prośby Matt’a i miałem to zakończyć, ale nie zdążyłem, bo wszystko się wydało.  Teraz tego żałuje i nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo żałuje.  Gdybym zabrał się za to wcześniej, wiem że moglibyśmy teraz być razem, szczęśliwi. Naprawdę żałuje. Tego dnia, kiedy się dowiedziałaś spotkałem się z Alison. Zerwałem z nią, powiedziałem  jej, że to nie ma sensu, bo kocham inną. Kocham dziewczynę, która zawróciła mi od początku w głowie i w sercu, która jest naturalna, ale przy tym słodka i seksowna.  Nie chciałem cię dłużej ranić, bo wiedziałem, że wtedy stracę dziewczynę, która jest moim marzeniem.  A teraz właśnie tracę swoje marzenie…
Zerwałem również umowę z Mattem i nie żałuje, nawet jeśli ma mnie za to zabić, nie żałuje, bo najważniejsza jesteś ty i nikt więcej, tylko ty – powiedział, ciągle tuląc mnie do siebie, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Kolejne jego słowa, coraz bardziej zapierały mi dech w piersi. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek w życiu usłyszę takie słowa od jakiegokolwiek chłopaka, a co dopiero od Justina.
                - Skaleczyłaś się.. – wziął moją rękę w swoją, a ja w tej samej chwili  odsunęłam się łagodnie od niego.
                - To nic… - odparłam cicho, pociągając nosem i wycierając swoje oczy z łez.
                - Musimy to opatrzeć, chodź – powiedział i natychmiast  pomógł mi wstać. Skierowaliśmy się do kranu, a Justin umieścił moją dłoń pod zimnym strumieniem wody. Krew powoli spływała po zlewie i wtedy zauważyłam, że koszulka Justina oraz jego spodnie są całe w mojej czerwonej cieczy.
                - Zniszczyłam ci koszulkę… - szepnęłam.
                - To nic i tak mi się nie podobała – uśmiechnął się w moją stronę i zakręcił kran.
                - Gdzieś powinna tu być woda utleniona i bandaże, zaraz znajdę – pokiwałam tylko lekko głową i przyglądałam się jak chłopak przeszukuje wszystkie szafki po kolei. W końcu znalazł to czego szukał i opatrzył mi dłoń.
                - Dziękuje – powiedziałam i przybliżyłam się do niego, a następnie złożyłam na jego policzku delikatnego, ale pełnego uczucia buziaka.
                - Powinnaś się już położyć, chodź – złapał mnie za zdrową dłoń i zaprowadził do sypialni. Na miejscu wyjął z mojej walizki koszulkę i pomógł mi się ubrać.
                Kiedy kładłam się do łóżka, przypomniałam sobie, że cała łazienka jest w mojej krwi i szkle.
                - Justin, łazienka…
                - Posprzątam, nie przejmuj się i idź spać.
Tak jak powiedział tak zrobiłam. Położyłam się na łóżku, a zmęczenie wzięło nade mną górę i sama nie wiem kiedy odpłynęłam w objęciach Morfeusza.


*
Obudził mnie dźwięk telefonu, więc niechętnie uniosłam do góry swoje ciężkie jeszcze po śnie powieki. Ręką mnie bolała, a głowa buzowała od natłoku wczorajszych wrażeń, jednak gdy spojrzałam na wyświetlacz telefonu, powróciłam do świata rzeczywistego – Mama.
                - Hej mamo, co słychać? – Zapytałam, próbując przybrać naturalny ton głosu.
                - Cassey, gdzie jesteś?! – Usłyszałam jej zdenerwowany głos.
                - Na wyjeździe, przecież zostawiłam kartkę – odparłam trochę zmieszana, ale zachowywałam spokój.
                - Możesz mi powiedzieć w coś ty się wplątała?
                - Ale o co chodzi? – Zapytałam, a moje serce z sekundy na sekundę biło coraz szybciej.  Moja mama miała głos jakby ktoś umarł, a to raczej dobrze nie wróży.
                - Dzisiaj rano do mieszkania wtargnęło kilku facetów. Szukali cię, a jak powiedziałam, że wyjechałaś, to kazali mi przekazać, że twoje i twojej rodziny dni są policzone. Skarbie o co chodzi, bo się okropnie martwię?
                - Mamo,…- zaczęłam, ale nic nie potrafiłam z siebie wydusić. Te sprawy potoczyły się już za daleko. – Mamo, spakuj najważniejsze rzeczy i wsiadaj do pierwszego lepszego samolotu, proszę cię ukryj się i o nic więcej nie pytaj.
                - Ale córciu…
                - Mamo, obiecaj.
                - Obiecuje – odparła po chwili ciszy.
                - Kocham Cię mamo – powiedziałam i przerwałam połączenie.
                Nie obchodził mnie już żaden ból ręki, czy multum myśli w głowie. W tej chwili najważniejsze było zakończyć tą chorą sytuacje, ale wiem, że tak jak planowałam to niemożliwe. Muszę zmienić zasady  tej gry.
                - Justin! – Krzyknęłam schodząc po schodach na dolne piętro naszego domku. Gdy tylko znalazłam się w salonie zauważyłam Justina śpiącego na kanapie, więc szybko do niego podbiegłam.
                - Justin! Wstawaj, musimy jechać.
                - Co? – Zapytał swoim zaspanym i seksownym głosem, przecierając oczy, ale nie mogłam teraz zwracać uwagi na to jak on mnie bardzo pociąga.
                - Wstawaj i ubieraj się, wszystko się pozmieniało – powiedziałam, znowu kierując się na górne piętro.
                Jak najszybciej umiałam wyciągnęłam ciuchy ze swojej walizki i ubrałam je na siebie. Włosy związałam w niedbałego kucyka i sięgnęłam po moją torebkę. Justin nie pytając mnie o nic więcej również się ubrał i poprawił swoje włosy.
                - Cass, powiedz mi co się stało? – Zapytał, kiedy już oboje byliśmy ubrani. Złapał niepewnie za obie moje  dłonie i spojrzał prosto w moje oczy.
                - Ten pieprzony gnojek groził mi i mojej rodzinie, a ja nie dam mu zniszczyć tego, co jeszcze z mojego szczęścia zostało -  powiedziałam, przez zaciśnięte zęby, próbując powstrzymać łzy.
                - Co zamierzasz zrobić?
                - Powiem całą prawdę na policji, to go zniszczy.


*
            


            Siedziałam cała poddenerwowana przed starszym komisarzem, o imieniu Ben. Justin opowiadał mu właśnie swoją wersję wydarzeń, kiedy mnie już przemęczył chyba z dwie godziny. Kilka razy zadawał to samo pytanie, jakby chciał abym którymś razem się pomyliła. Jednak ja wiedziałam czego pragnę, chciałam aby prawda w końcu ujrzała światło dziennie i szczerze opowiadałam każdą sytuacje związaną z Mattem. Justin był po mojej stornie i raczej też niczego nie starał się ukrywać.
To była jedyna szansa abyśmy oboje mogli wieść spokojne i pełne szczęścia życie. Po prostu ten cholerny człowiek, musiał trafić za kraty, na resztę swojego nędznego życia.  
            - To chyba wszystko. Teraz skontaktujemy się z policją  z Nowego Jorku i w razie czego państwa poinformujemy, ale proszę nic nie robić na własną rękę.
            - I tyle? – Zapytałam, ponieważ zdziwił mnie jego spokojny ton głosu.
            - Na razie nic więcej zrobić nie mogę, proszę być cierpliwym.
            - Słucham?! Mówię panu kto zabił mojego brata i teraz próbuje zemścić się na mojej oraz tego  chłopaka rodzinie, a pan tak reaguje?! Jak pan może, pana obowiązkiem jest aresztowanie go  w tej chwili i zapewnienie nam bezpieczeństwa, a nie jakieś obijanie się.
            - Mógłby pan uspokoić swoją koleżankę, my naprawdę robimy wszystko co w naszej mocy.
            Justin jednak nic mu nie odpowiedział, a tylko pokiwał głową. Następnie objął mnie rękami i wyprowadził na zewnątrz. Kiedy stanęliśmy na dworze, złapał mnie kolejny raz tego dnia za dłonie i spojrzał głęboko w oczy.  
            - Przy mnie jesteś bezpieczna, skarbie – uśmiechnął się delikatnie i w tamtej chwili nasze twarze powoli zaczęły zbliżać się do siebie. Moje serce biło coraz szybciej, ale nie ze strachu, a z miłości i ze wszystkich pozytywnych uczuć jakie w tamtej chwili kierowałam do tego chłopaka.  Wierzyłam mu i wiedziałam też, że go kocham, a on kocha mnie.  
            Dłużej już nie mogliśmy wytrzymać, nasze usta połączyły się w długim, namiętnym i pełnym uczuć pocałunku, który potrafił oddać nasze wszystkie emocje kierowane do siebie. Od tych złych po te dobre.