wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 30. Wybaczysz mi?



Cassey

                Podeszłam do mojej walizki w celu znalezienia czegoś ciepłego. Mimo, że u nas w Nowym Jorku było gorąco tutaj temperatura sięgała nieco mniej stopni . Po chwili przeszukiwania torby wyciągnęłam jedną z moich bluz i założyłam na siebie. Teraz było o wiele lepiej.
                Myślałam, że ten wyjazd mi pomoże, że będę mogła odpocząć, ale nie przepuszczałam, że aż tak mogę się mylić. Nie chciałam widzieć Justina, a co dopiero spędzać z nim kolejnych kilku dni – sam na sam. 
                Cicho westchnęłam i odwróciłam się w drugą stronę. Mój wzrok od razu powędrował w stronę wielkiej szyby na jednej ze ścian. Zawsze marzyłam aby w mieszkaniu mieć  wielkie okno i móc oglądać z niego piękne widoki. U mnie oczywiście nie było to możliwe, ale teraz moje marzenie tak jakby się spełniło i chociaż przez chwile mogę się z czegoś ucieszyć.
                Sięgnęłam po koc leżący na łóżka i nakrywając się nim usiadłam na podłodze. Głowę oparłam delikatnie o szybę i przyglądałam się drzewom, niebu oraz szybującym po nim chmurach, rozmyślając przy tym o swoim beznadziejnym i trudnym życiu. W pewnej chwili moje przemyślenia zostały przerwane. Dłoń Justina spoczęła na moim ramieniu, a on powoli się do mnie przytulił.
                - Mogę wiedzieć co ty robisz? – Zapytałam odpychając go od siebie i podnosząc się z podłogi.
                - Cassey, naprawdę zamierzasz się na mnie tyle wściekać?
                - A co ty sobie myślisz, że nagle mi przejdzie i przylecę do ciebie jak zakochana idiotka? Jak tak to przepraszam, ale ja głupia nie jestem i drugi raz zranić się nie dam. A jak już musimy tutaj razem siedzieć, to uczyń mi przysługę i nie zbliżaj się do mnie na dwa metry, okej? – Zapytałam, ale nawet nie zamierzałam czekać na odpowiedź, od razu skierowałam się w stronę wyjścia z chyba naszego wspólnego pokoju.
                Na dole nie było jednak dane mi posiedzieć dłużej samej niż kilka krótkich sekund, bo oczywiście mój kochany towarzysz zszedł zaraz za mną.
                - Daj mi chociaż tą pierwszą i ostatnią szanse. Obiecuje, że udowodnię ci jaki jestem naprawdę i już nigdy więcej cię nie okłamie, Cass… -  popatrzył na mnie smutnym wzrokiem, a mi prawie serce zmiękło, jak zauważyłam, że jest bliski płaczu.  Jednak byłam pewna, że muszę być twarda i nie dać mu tej satysfakcji z szybkiego odzyskania mnie.  Dla nas i tak raczej ratunku już nie ma.
                Usiadłam na krześle, stojącym w kuchni przy stole i sięgnęłam po brzoskwinię z koszyka na środku. Chłopak nie zamierzał się poddać i zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Uklęknął obok mnie, a dłonie ułożył na moich kolanach.
                - Mógłbyś je zabrać? – Spojrzałam prosto w jego oczy, chyba pierwszy raz podczas tego wyjazdu, całkowicie świadoma.
                - Nie, nie mógłbym. Proszę cię porozmawiaj ze mną – popatrzył na mnie błagalnie.
                - Justin, my nie mamy już o czym rozmawiać.
                - O nas – szepnął, ciągle trzymając ręce na moich kolanach i patrząc mi prosto w oczy, ale chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi, jaką mu dałam.
                - Nie ma żadnych nas! Nie ma, nigdy nie było i nigdy nie będzie! Nie wiem co ty i Tommy sobie myśleliście, że co pojadę tutaj z tobą i będę spędzać najcudowniejsze chwile mojego życia? Jak tak to chyba bardzo się pomyliliście, bo ja nie chce mieć z  tobą już nigdy nic wspólnego i zabieraj te ręce. Idź i po dotykaj nimi swoją laskę, a nie mnie!  - W złości wykrzyczałam te wszystkie słowa, chociaż tak naprawdę, żadne z nich nie było prawdą.
                Chciałabym żebyśmy byli razem, żeby nie było mnie i jego, ale żebyśmy byli my – razem, chciałabym również aby to były najlepsze chwile mojego życia i aby on dotykał swoimi rękami całe moje ciało dając mi przy tym najlepszą przyjemność jaka może istnieć na tym cholernym świecie. Jednak nic z tego nie jest możliwe i niestety, ale to wszystko to jego wina i tylko jego.
                - Cassey, ale ty nic nie rozumiesz…
                - Rozumiem wszystko doskonale, a teraz proszę daj mi spokój. Jestem zmęczona i chciałabym się położyć spać.
                - Ja i tak się nie poddam – odparł pewnym głosem, a następnie podniósł się i wyszedł na zewnątrz naszego domku.  

*

                Wyszłam z pod prysznica i okryłam swoje ciało ciepłym ręcznikiem. W mojej głowię kłębiło się tyle myśli, że nie potrafiłam skupić się na jednej i dokładnie jej przemyśleć.  Nie wiem sama ile jeszcze wytrzymam, moje życie jest w ostatnim czasie za bardzo pogmatwane, a przecież ja mam dopiero osiemnaście lat. Powinnam cieszyć się teraz zakończeniem szkoły, chodzić na plaże, imprezy podrywać chłopaków i po prostu żyć chwilą, a nie uciekać przed psychopatą, którego i tak sama planuje zabić oraz ciągle przeżywać śmierć brata, rozstanie rodziców i zdradę osoby najbliższej mojemu sercu. To za dużo, stanowczo za dużo.
                Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i w tamtej chwili jakby wszystkie emocje we mnie wybuchły. Łzy zaczęły strumieniami spływać po moich policzkach, a krzyk, który chciał się uwolnić z mojego ciała, rozdzierał mnie od środka.  Po prostu nie wytrzymałam, zamachnęłam się z całej siły, a moja dłoń po chwili wylądowała na środku lustra. Szkło z hukiem rozleciało się po całym pomieszczeniu, a ja już nie zamierzałam walczyć sama ze sobą. Upadłam na podłogę i wybuchłam, po prostu wybuchłam. Krzyczałam, płakałam , a tym samym nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
                Nagle drzwi otworzyły się z wielkim hukiem i do środka wkroczył Justin.  Przeniosłam powoli swój wzrok na niego, ale widziałam tylko rozmazane kontury, bo wszystko przytłaczały moje wielkie łzy.
                - Cassey?! – Rozejrzał się dokoła, aż w końcu jego wzrok skupił się na mnie.  Chyba też nie wytrzymał, nagle z jego oczu wypłynęły od tak dawna powstrzymywane łzy.
                Klęknął obok mnie, mocno obejmując mnie swoimi ramionami.
                - Tak bardzo cię przepraszam. Cass, przepraszam za wszystko, kochanie ja nie chciałem cię tak zranić. Boże, przepraszam, przepraszam, przepraszam… - Powtarzał kołysając mnie na boki w swoich silnych ramionach. 
                Nie opierałam się mu w tamtej chwili, potrzebowałam jego dotyku, bliskości, potrzebowałam jego samego. Wtuliłam się w jego ciała i po prostu płakałam, a on płakał wraz ze mną, cały czas mnie przepraszając.
                W tej chwili czułam się mimo wszystko bezpiecznie, tak jakby wszystkie problemy zniknęły, a na świecie istniał  tylko on i ja. Naprawdę go kochałam, a on chyba kochał mnie. Wiedziałam, że nie będę potrafiła mu całkowicie zaufać, ale wybaczyć mogłabym spróbować.  Miał swoje wady, zranił mnie, ale gdyby mu nie zależało, nie siedziałby tu teraz tuląc mnie do siebie, przepraszając i płacząc przy tym. Mylę się?
                - Wiem, że nie chcesz mnie teraz znać, ale ja naprawdę cię kocham. Nie chciałem cię zranić. Matt po prostu miał na mnie haka, kazał mi cię uwieść, a potem zranić. Nawet nie wiedziałem dokładnie dlaczego. Nie zrobiłbym tego, ale on groził mojej rodzinie. Ta praca, to była jedyna szansa dla nas na spokój i na to abyśmy mieli pieniądze na życie.  Tyle razy miałem cię zabić, ale nie potrafiłem, ponieważ od samego początku zawróciłaś mi w głowie.  Wiedziałem, że nie spełnię prośby Matt’a i miałem to zakończyć, ale nie zdążyłem, bo wszystko się wydało.  Teraz tego żałuje i nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo żałuje.  Gdybym zabrał się za to wcześniej, wiem że moglibyśmy teraz być razem, szczęśliwi. Naprawdę żałuje. Tego dnia, kiedy się dowiedziałaś spotkałem się z Alison. Zerwałem z nią, powiedziałem  jej, że to nie ma sensu, bo kocham inną. Kocham dziewczynę, która zawróciła mi od początku w głowie i w sercu, która jest naturalna, ale przy tym słodka i seksowna.  Nie chciałem cię dłużej ranić, bo wiedziałem, że wtedy stracę dziewczynę, która jest moim marzeniem.  A teraz właśnie tracę swoje marzenie…
Zerwałem również umowę z Mattem i nie żałuje, nawet jeśli ma mnie za to zabić, nie żałuje, bo najważniejsza jesteś ty i nikt więcej, tylko ty – powiedział, ciągle tuląc mnie do siebie, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Kolejne jego słowa, coraz bardziej zapierały mi dech w piersi. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek w życiu usłyszę takie słowa od jakiegokolwiek chłopaka, a co dopiero od Justina.
                - Skaleczyłaś się.. – wziął moją rękę w swoją, a ja w tej samej chwili  odsunęłam się łagodnie od niego.
                - To nic… - odparłam cicho, pociągając nosem i wycierając swoje oczy z łez.
                - Musimy to opatrzeć, chodź – powiedział i natychmiast  pomógł mi wstać. Skierowaliśmy się do kranu, a Justin umieścił moją dłoń pod zimnym strumieniem wody. Krew powoli spływała po zlewie i wtedy zauważyłam, że koszulka Justina oraz jego spodnie są całe w mojej czerwonej cieczy.
                - Zniszczyłam ci koszulkę… - szepnęłam.
                - To nic i tak mi się nie podobała – uśmiechnął się w moją stronę i zakręcił kran.
                - Gdzieś powinna tu być woda utleniona i bandaże, zaraz znajdę – pokiwałam tylko lekko głową i przyglądałam się jak chłopak przeszukuje wszystkie szafki po kolei. W końcu znalazł to czego szukał i opatrzył mi dłoń.
                - Dziękuje – powiedziałam i przybliżyłam się do niego, a następnie złożyłam na jego policzku delikatnego, ale pełnego uczucia buziaka.
                - Powinnaś się już położyć, chodź – złapał mnie za zdrową dłoń i zaprowadził do sypialni. Na miejscu wyjął z mojej walizki koszulkę i pomógł mi się ubrać.
                Kiedy kładłam się do łóżka, przypomniałam sobie, że cała łazienka jest w mojej krwi i szkle.
                - Justin, łazienka…
                - Posprzątam, nie przejmuj się i idź spać.
Tak jak powiedział tak zrobiłam. Położyłam się na łóżku, a zmęczenie wzięło nade mną górę i sama nie wiem kiedy odpłynęłam w objęciach Morfeusza.


*
Obudził mnie dźwięk telefonu, więc niechętnie uniosłam do góry swoje ciężkie jeszcze po śnie powieki. Ręką mnie bolała, a głowa buzowała od natłoku wczorajszych wrażeń, jednak gdy spojrzałam na wyświetlacz telefonu, powróciłam do świata rzeczywistego – Mama.
                - Hej mamo, co słychać? – Zapytałam, próbując przybrać naturalny ton głosu.
                - Cassey, gdzie jesteś?! – Usłyszałam jej zdenerwowany głos.
                - Na wyjeździe, przecież zostawiłam kartkę – odparłam trochę zmieszana, ale zachowywałam spokój.
                - Możesz mi powiedzieć w coś ty się wplątała?
                - Ale o co chodzi? – Zapytałam, a moje serce z sekundy na sekundę biło coraz szybciej.  Moja mama miała głos jakby ktoś umarł, a to raczej dobrze nie wróży.
                - Dzisiaj rano do mieszkania wtargnęło kilku facetów. Szukali cię, a jak powiedziałam, że wyjechałaś, to kazali mi przekazać, że twoje i twojej rodziny dni są policzone. Skarbie o co chodzi, bo się okropnie martwię?
                - Mamo,…- zaczęłam, ale nic nie potrafiłam z siebie wydusić. Te sprawy potoczyły się już za daleko. – Mamo, spakuj najważniejsze rzeczy i wsiadaj do pierwszego lepszego samolotu, proszę cię ukryj się i o nic więcej nie pytaj.
                - Ale córciu…
                - Mamo, obiecaj.
                - Obiecuje – odparła po chwili ciszy.
                - Kocham Cię mamo – powiedziałam i przerwałam połączenie.
                Nie obchodził mnie już żaden ból ręki, czy multum myśli w głowie. W tej chwili najważniejsze było zakończyć tą chorą sytuacje, ale wiem, że tak jak planowałam to niemożliwe. Muszę zmienić zasady  tej gry.
                - Justin! – Krzyknęłam schodząc po schodach na dolne piętro naszego domku. Gdy tylko znalazłam się w salonie zauważyłam Justina śpiącego na kanapie, więc szybko do niego podbiegłam.
                - Justin! Wstawaj, musimy jechać.
                - Co? – Zapytał swoim zaspanym i seksownym głosem, przecierając oczy, ale nie mogłam teraz zwracać uwagi na to jak on mnie bardzo pociąga.
                - Wstawaj i ubieraj się, wszystko się pozmieniało – powiedziałam, znowu kierując się na górne piętro.
                Jak najszybciej umiałam wyciągnęłam ciuchy ze swojej walizki i ubrałam je na siebie. Włosy związałam w niedbałego kucyka i sięgnęłam po moją torebkę. Justin nie pytając mnie o nic więcej również się ubrał i poprawił swoje włosy.
                - Cass, powiedz mi co się stało? – Zapytał, kiedy już oboje byliśmy ubrani. Złapał niepewnie za obie moje  dłonie i spojrzał prosto w moje oczy.
                - Ten pieprzony gnojek groził mi i mojej rodzinie, a ja nie dam mu zniszczyć tego, co jeszcze z mojego szczęścia zostało -  powiedziałam, przez zaciśnięte zęby, próbując powstrzymać łzy.
                - Co zamierzasz zrobić?
                - Powiem całą prawdę na policji, to go zniszczy.


*
            


            Siedziałam cała poddenerwowana przed starszym komisarzem, o imieniu Ben. Justin opowiadał mu właśnie swoją wersję wydarzeń, kiedy mnie już przemęczył chyba z dwie godziny. Kilka razy zadawał to samo pytanie, jakby chciał abym którymś razem się pomyliła. Jednak ja wiedziałam czego pragnę, chciałam aby prawda w końcu ujrzała światło dziennie i szczerze opowiadałam każdą sytuacje związaną z Mattem. Justin był po mojej stornie i raczej też niczego nie starał się ukrywać.
To była jedyna szansa abyśmy oboje mogli wieść spokojne i pełne szczęścia życie. Po prostu ten cholerny człowiek, musiał trafić za kraty, na resztę swojego nędznego życia.  
            - To chyba wszystko. Teraz skontaktujemy się z policją  z Nowego Jorku i w razie czego państwa poinformujemy, ale proszę nic nie robić na własną rękę.
            - I tyle? – Zapytałam, ponieważ zdziwił mnie jego spokojny ton głosu.
            - Na razie nic więcej zrobić nie mogę, proszę być cierpliwym.
            - Słucham?! Mówię panu kto zabił mojego brata i teraz próbuje zemścić się na mojej oraz tego  chłopaka rodzinie, a pan tak reaguje?! Jak pan może, pana obowiązkiem jest aresztowanie go  w tej chwili i zapewnienie nam bezpieczeństwa, a nie jakieś obijanie się.
            - Mógłby pan uspokoić swoją koleżankę, my naprawdę robimy wszystko co w naszej mocy.
            Justin jednak nic mu nie odpowiedział, a tylko pokiwał głową. Następnie objął mnie rękami i wyprowadził na zewnątrz. Kiedy stanęliśmy na dworze, złapał mnie kolejny raz tego dnia za dłonie i spojrzał głęboko w oczy.  
            - Przy mnie jesteś bezpieczna, skarbie – uśmiechnął się delikatnie i w tamtej chwili nasze twarze powoli zaczęły zbliżać się do siebie. Moje serce biło coraz szybciej, ale nie ze strachu, a z miłości i ze wszystkich pozytywnych uczuć jakie w tamtej chwili kierowałam do tego chłopaka.  Wierzyłam mu i wiedziałam też, że go kocham, a on kocha mnie.  
            Dłużej już nie mogliśmy wytrzymać, nasze usta połączyły się w długim, namiętnym i pełnym uczuć pocałunku, który potrafił oddać nasze wszystkie emocje kierowane do siebie. Od tych złych po te dobre.


8 komentarzy:

  1. uh nie wiem co powiedziec sjbdkskcjsk
    slodka koncowka

    OdpowiedzUsuń
  2. tyle emocji! <3
    nareszcie się pogodzili <3
    teraz tylko mam nadzieję, że policja zrobi co do niej należy i wszystko się ułoży :D
    @saaalvame

    OdpowiedzUsuń
  3. aaaa wreszcie :) ! Nie wiem co powiedzieć, rozdział super, mam nadzieje że policja znajdzie Matta i będzie po sprawie :) / @Vejtaszewska

    OdpowiedzUsuń
  4. aww, jak dobrze że się pogodzili..słodko, cudownie !
    @magda_nivanne

    OdpowiedzUsuń
  5. super są znowu razem! cudnie

    OdpowiedzUsuń
  6. omg! fajnie, że się pogodzili i są znowu razem. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń